To był bajeczny pierwszy tydzień urlopu. Udało mi się spędzić 3 dni w górach, popływałam w wielkim stawie, wygrzałam się za wszystkie czasy i wypoczęłam przede wszystkim psychicznie. Mam ochotę na jeszcze, na więcej, to trwało zbyt krótko. Drugi tydzień był dziwny, dziki. To za sprawą przeprowadzki, nagłej choroby dziadka i pogody. Po wielu dniach upałów przyszedł "niż genueński" o nazwie Borys (jak mój pies), przyniósł on intensywne opady deszczu i porywisty wiatr. W wielu miejscach ogłoszono alarmy powodziowe, pozalewało miasta, tragedia dla wielu ludzi i nieodrobione zadanie z powodzi z 1997, którą też pamiętam. Dziadek z kolei stracił pamięć krótkotrwałą, teraz jest już leżący, cała ta sytuacja bardzo odbiła się na naszej rodzinie. Także ta druga połowa mojego urlopu była naprawdę dziwna.
8 września, niedziela 2024 roku wieczorem przeprowadziłam się do swojego domu. Miałam tydzień na zaaklimatyzowanie się, Borys tak samo. Każda przeprowadzka jest dla mnie dość trudna. Mimo wszystko przyzwyczajam się, i chyba jest to ludzkie, naturalne. Przyzwyczajam się do ludzi, zwierząt, rzeczy i miejsc. Nigdy nie mieszkałam sama dlatego trzeba trochę czasu, żeby oswoić się z tym nowym stanem, na razie odczuwam brak stada jeśli można to tak określić :). Domek jest świetny, wiele czasu i energii włożył w to mój tata. Ogród z każdym rokiem jest piękniejszy. Otoczenie natomiast jest głośne, ciągły szum samochodów i przejeżdżających tirów, do tej pory nigdy nie mieszkałam w tak głośnym miejscu, choć i to jest lepsze od ciągłego słuchania telewizora zza ściany. Wszystko ma swoje plusy i minusy, ważne, żeby robić swoje i iść do przodu, szukać rozwiązań i pozytywnych aspektów.
A tak było pięknie w Tatrach.