piątek, 20 lipca 2012

kabaczek

Wczoraj od naszych hojnych dobrych znajomych, którym warzywa na pryzmach wyszły o niebo lepiej, dostaliśmy gigantycznego kabaczka. Pierwszy raz w życiu kabaczka widziałam i pierwszy raz coś z niego stworzyłam. Jedyne co mi przyszło to głowy to przeciąć go na pół, wydrążyć pestkowy środek i włożyć do niego coś innego, a w lodówce pustka. Wysmarowałam wnętrze połówek oliwą z oliwek, posoliłam, przyprawiłam a nadzieniem była kasza gryczana (lekko podgotowana) z cebulą i przyprawami. Dodatkowo kasze polałam dwoma chochlami wczorajszej zupy też od tych znajomych :-). Kabaczka piekłam około 1,5 godziny. Danie niemożliwie syte.



czwartek, 19 lipca 2012

...a na obiad...

W końcu zrobiłam sałatkę z nasturcją. Jakoś tak wcześniej nie umiałam się za to zabrać, dziś więcej przeczytałam na jej temat i stwierdziłam, że nie warto dłużej zwlekać. Żadne zdjęcie nie odda niesamowicie soczystej i żywej barwy kwiatów nasturcji. W smaku jest ciekawa, ale koniecznie z dodatkami. 


Składniki każdy może sobie dobrać sam wedle uznania. Ja chciałam, żeby sałatka zawierała warzywa jedynie z naszego ogródka. Pomimo, że plony malutkie to codziennie udaje się coś znaleźć. 

Do zrobienia sałatki wykorzystałam:

- kilka młodych liści jarmużu
- jeden liść kapusty :-)
- około 15 liści nasturcji razem z łodygami
- kilka kwiatów nasturcji
- płatki nagietka
- ok. 7 ogórków
- 3/4 średniej cukinii
- kilka liści bazylii

to co się da porwać na małe kawałki, ogórki i cukinię skroić na cienkie plasterki.

a na sos:

- pęczek pietruszki
-oliwa z oliwek
- dwa ząbki czosnku (więcej nie miałam)
- sól
- to co zostało z cukinii
- trochę wody

wszystko razem zmiksować w blenderze i wymieszać z zieleniną.

KONIEC!

wtorek, 17 lipca 2012

...8 miesięcy bez kawy...

Jak dla mnie nie picie kawy jest wielkim osiągnięciem, powiedziałabym, że ogromnym osiągnięciem. Kiedyś jako dziecko z ciekawości skosztowałam kawy rodziców, nie smakowała mi, była obrzydliwa. Moi rodzice mają, można powiedzieć, taki nawyk picia małej kawki raz albo dwa razy dziennie. Rano kiedy wstawali, a tata akurat nie był w pracy, zawsze była mała kawka, po południu też musiała być chwila na kawkę. Stało się to rytuałem w naszym domu więc tendencje do zostania kawoszem miałam.

Kiedy podrosłam zauważyłam, że koleżanki piją kawę, że w gazetach piszą o kawie, że w telewizyjnych serialach ludzie siedzą sobie przy kawie i oczywiście świadomie bądź nie świadomie też zaczęłam ją pić. 
Mówiono, że kawa pobudza i poprawia koncentrację, piłam więc, żeby nie chciało mi się spać szczególnie po szkole kiedy trzeba było się dalej uczyć. Nie wiedząc nawet o tym stało się to moim nałogiem. Przed maturą i na studiach normą było wypijanie kawy dwa razy dziennie. Czasem nawet te dwie kawy nie wystarczały więc załanczałam ekspres i jazda. Najgorzej odbiło się na moim ciele łączenie kawy z red bulem czy tigerem. Serce kołatało jak oszalałe a uczyć się i tak dalej nie chciało przy czym nie można było później zasnąć. 

Nie wiem do jakiego stopnia miałam zakwaszony organizm bo chodziłam jak we mgle. Kawa na pusty żołądek z rana i już człowiek widział jakby miał matowe klapki na oczach. Po paru latach miałam problemy z koncentracją, chciało mi się cały czas spać, wtedy oczywiście robiłam kolejną filiżankę, ciągle miałam ochotę na słodycze (większą niż teraz :)). Nie chciałam nawet myśleć, że taki stan to wina kawy bo nie wyobrażałam sobie dnia bez niej. Kiedy byłam lekko zdenerwowana to po wypiciu kawy serce waliło mi jak młot.

W końcu powiedziałam sobie, że jak nie spróbuję żyć bez tego czarnego napoju, to nie dowiem się, czy był on czynnikiem mojego złego samopoczucia czy nie. Są przecież ludzie, którzy kawy nie piją a funkcjonują normalnie i jakoś niczego im nie brakuje. Zaczęłam więc pić herbaty zamiast kaw.
I co się stało? Obudziłam się, nie jestem ciągle senna, poprawiła się skóra. To było coś pięknego, to tak jakby zdjąć sobie klosz, który nosiło się na głowie latami.

Do kawy już nie wrócę. Może kiedyś skuszę się na filiżankę samodzielnie zmielonych ziarenek...ale w sumie po co, skoro lepiej jest się po prostu wyspać.

środa, 11 lipca 2012

...błędy...

Człowiek uczy się na swoich błędach. Może poprawi mi humor jeśli powiem, że PIĘKNIE jest się uczyć na swoich błędach i pięknie jest się w ogóle uczyć. Zawsze musiałam się "poparzyć", nic nie dawały dobre rady i doświadczenie innych ludzi. Jeśli czegoś nie sprawdzę i sama się nie przekonam to nie mogę komuś przyznać racji. Gdybym uwierzyła od razu, że pryzmy są najlepszym rozwiązaniem uprawy warzyw to nie robilbyśmy ich tylko na łące, gdzie większość zjadły ślimaki, a w ogrodzie za domem. Właśnie w tym ogrodzie za domem jest piaszczysta ziemia. Pomimo, że wysypałam trochę kompostu pod ogórki to wszystko rośnie słabo. Buraczków nie mam prawie wcale, ogórki zaczynają już żółknąć, kapustę zjadły bielinki kapustniki. Szlag mnie bierze kiedy uświadomię sobie, że gdybym zdecydowała się na pryzmy to wszystko byłoby bujne, zielone i dawało mnóstwo owocu, a tak muszę czekać kolejny rok do następnej wiosny. Przyroda nie zna pośpiechu. Chociaż ziemia jest idealna tylko dla marchewki bo rośnie bujnie a plony warzyw nie będą takie jak się spodziewałam, to mam przynajmniej możliwość zaobserwowania mnóstwa innych rzeczy. To dopiero jest pierwszy rok kiedy ściółkujemy ten piaszczysty teren za domem. Nie dość, że jest sianko to nie wyrywam wszystkich "chwastów". Na działce wyrosły piękne dziewanny, bylica, szczaw, komosa, powój i wiele innych. Jest więcej owadów, w tym biedronek, co oznacza, że już w przyszłym roku będzie prawdopodobnie dużo mniej mszycy na drzewkach owocowych i chmielu. Zaskoczyła mnie ilość ważek (małe i cienkie), jest ich naprawdę sporo, kiedy przechodzi się ścieżką rozlatują się we wszystkie strony jak koniki polne. 

Zmorą na naszej działce są bielinki. To co robią z kapustą to normalna masakra, zostawiają tylko szkielet kapusty. Ponoć jest taki owad baryłkarz bieliniak, którego gąsienice zjadają masowo larwy tego motyla, ale widocznie nie ma go u nas w okolicy. Pozytywnie zaskoczyły mnie natomiast ślimaki śliniki (cóż za adekwatna nazwa), takie całe brązowe bez muszli jakby obślinione. Może przyczyniły się do tego również bardzo wysokie temperatury, ale nie ma ich w ogrodzie, co jest dla mnie wybawieniem. Poza upałami wydaje mi się, że to właśnie ściółka i tzw. chwasty odstraszyły te szkodniki. Rok temu codziennie wynosiliśmy przynajmniej jedno pełne wiaderko a w tym nic i nic. Jedynie na łące, gdzie jest nieco wilgotniej pozjadały sporo roślin, ale nie kontroluję tego codziennie, tzn nie chodzę tam rano i wieczorem, żeby je wyrzucać. 

Niedawno było u nas gradobicie. Zresztą ostatnie burze w Polsce i u naszych sąsiadów dają się wszystkim we znaki. Grad nie był mały i poturbował trochę rośliny, wyglądało to groźnie, ale ostatecznie wszystkie warzywa się wylizały. Mieliśmy wielkie szczęście (nie przypadkiem) bo w sąsiedniej wsi grad robił dziury w dachach. 

Tak sobie myślę, że  może w przyszłym roku nie będę wszystkiego tak przeżywała bo im bardziej się staram, im bardziej czegoś oczekuję tym gorzej to wychodzi i co dziwne wiem o tym, ale na to wygląda, że nie jestem tego do końca świadoma, czyli nie jestem tego w ogóle świadoma. Jest jeszcze mały zasiłek z urzędu pracy przez dwa miesiące to kupi się warzywa na targu i ta zima będzie jeszcze nie całkiem na swoim.

Dla porównania zestawienie kilku zdjęć z poprzedniego i obecnego roku.

2011

2012

niedziela, 8 lipca 2012

sałatka czerwona



Prosta i smaczna sałatka z surowego buraka. Po kilku "gotowanych" dniach z zupami, klopsami i ziemniakami przyszła kolej na coś surowego. W założeniu całość miała być surowa, ale dodałam jeszcze groszek i fasolę. Bez tych dodatków też będzie smaczna. Do tego wszystkiego w lecie oczywiście kompot.

- 4 małe buraki z łodygami i liśćmi
- 3 małe bulwy rzepy
- 1 większa cebula
- 1 marchewka
- oliwa z oliwek
- puszka fasoli
- puszka groszku
- cytryna
- ząbek czosnku
- przyprawy
- mały pęczek natki pietruszki 


Najpierw kroimy łodygi i liście buraków a także cebulę. Solimy, polewamy oliwą i możemy przygotowywać resztę surówki, chodzi głównie o to, żeby łodygi, liście i cebula już sobie miękły. Następnie trzemy na tarce o grubych oczkach buraczki, rzepy i marchewkę. Wyciskamy przez praskę ząbek czosnku, skrapiamy cytryną (ja dałam sok z połówki), wsypujemy fasolę i groszek (u mnie niecała puszka), kroimy drobno pietruszkę. Przyprawiamy. Najlepiej zostawić na około pół godziny, żeby sobie poleżało. Gotowe :-)