poniedziałek, 23 września 2013

Szczypta witarianizmu czyli dania, których 70% stanowią surowe owoce i warzywa (te procenty to "na oko" :-)


Zanim przejdę do rzeczy trochę przydługawy wstęp ;-).

Czasami niektórzy członkowie rodziny zadają mi pytanie: to co ty jesz? Skoro ani masła, ani margaryny, ani mleka, ani mięsa, ani makaronów, ani pieczywa pszennego, ani kupnych jajek, praktycznie nic smażonego, jogurtów, serów, drożdżówek...to co?

Poza tym nie kupuję tofu, mleka sojowego, kotletów sojowych, warzyw, które są trudno dostępne i nie na mój portfel, nie używam mleka migdałowego, orzechowego czy kokosowego bo jest to dla mnie przedsięwzięcie na dzień dzisiejszy za drogie. Korzystam po prostu z tego co jest tanie i ogólnodostępne. Wiele wybieram  z ogródka, lasu albo trafi się jakiś stary, opuszczony sad (w sezonie jesiennym) z pięknymi owocami.

Dla tych, którzy też zastanawiają się co wegetarianie jedzą przedstawiam tygodniowe menu. Co prawda jest to naprawdę kropelka w morzu wszystkich potraw, które spożywamy. Chciałam, żeby ten tydzień był bardziej witariański niż gotowany dlatego nie ma tu ani zup, ani lecza, ani żadnej innej gotowanej papki poza pastami. Jest chleb. Jest to chleb, który wypiekam sama, z wyhodowanego przeze mnie zakwasu, chleb w 100% żytni z mąki o typie 2000. Zdecydowanie zdrowsze byłyby kasze: jaglana albo gryczana. Myślę, że nawet ziemniaki są zdrowsze niż chleb, ale akurat jestem na etapie "budowania" idealnego dla nas przepisu na chleb żytni więc ktoś musi te eksperymentalne bochenki zjadać :-). 

 Między posiłkami, jak najdzie nas ochota, zjadamy jabłka, maliny, czasem jest kanapka, czasem gorzka czekolada, w której na pierwszym miejscu w składzie jest kakao, czasem chrupki kukurydziane (flipsy) bez soli, gmo i innych dodatków. 

Właściwie samymi owocami i orzechami też można się najeść. Nasz żołądek naprawdę nie musi być zapychany potężnymi ilościami jedzenia. Można jeść małymi porcjami ale częściej. W Polsce nauczyliśmy się, że jest śniadanie, potem drugie śniadanie, obiad dwudaniowy, jakiś podwieczorek i kolacja! Kto tyle pomieści?...choć, w sumie, jak widzę niektórych ludzi na drodze, a właściwie ich brzuchy to te pytanie wydaje się zbędne. 

Poza tym, żeby mniej jeść trzeba znaleźć sobie po prostu zajęcie i zapomnieć o lodówce. 

Bardzo ważne podczas jedzenia jest dokładne przeżuwanie. Pisze o tym prof. Michał Tombak. Poniżej fragment z jego książki "Czy można żyć 150 lat". Warto się zaznajomić ponieważ dobrze człek prawi :-).

Błędy w odżywianiu:
1. Przyzwyczajenie do szybkiego jedzenia– pośpiech podczas jedzenia, złe przeżuwanie pokarmu, zakłóca proces trawienia. Pokarm nie jest trawiony całkowicie i odkłada się w postaci tłuszczu. Żeby się pozbyć tego przyzwyczajenia należy przyjąć jako zasadę, że każdy kęs pokarmu powinien być przeżuty minimum 50 razy.
2. Przyzwyczajenie do picia podczas posiłków– prowadzi do zaburzeń funkcjonowania układu pokarmowego i hormonalnego. Kto je w ten sposób, tyje nawet od wody. Proszę się przyzwyczajać do picia na 20 minut przed jedzeniem lub 1-1,5 godziny po jedzeniu.
3. Przyzwyczajenie do jedzenia produktów mącznych i słodyczy– skrobia, znajdująca się w produktach mącznych zmniejsza (zakleja) powierzchnię ssącą (wchłaniającą) przewodu pokarmowego, sprzyja powstawaniu w organizmie nadmiaru śluzu, a słodki smak, który mają produkty spożywcze, powoduje zwiększanie masy ciała. Proszę zamienić słodycze na suszone owoce, pestki (np. słonecznika, dyni...) i niedużą ilość orzechów.
4. Przyzwyczajenie do częstego jedzenia lub ciągłego żucia– jak tylko coś trafia nam do ust, język jako organ smaku przekazuje polecenie do mózgu i od razu włącza się wiele różnych mechanizmów, wśród których jest i mechanizm obronny. Przecież język nie może od razu stwierdzić, czy to, co trafiło, jest „trucizną” czy pożywieniem. Dlatego też leukocyty, które
chronią nas przed chorobami „porzucają swoją pracę” w zakresie leczenia i oczyszczania organizmu i szybko zaczynają się zbierać przy żołądku, do którego powinien trafić pokarm. Jeśli ich „usługi” się nie przydały, znów zaczynają się zajmować „swoją robotą”. Ale gdy nadejdzie
nowa porcja pożywienia wszystko powtarza się od początku. W wyniku takiej wyczerpującej pracy leukocyty nie spełniają nałożonych na nie obowiązków w zakresie obrony organizmu. Właśnie dlatego, po pierwsze podczas epidemii, np. grypy, ci, którzy przyzwyczaili się ciągle żuć, chorują w pierwszej kolejności, a po drugie układ enzymatyczny od takiej pracy zaczyna
produkować zbyt słabe enzymy trawienne. Proces trawienia jest upośledzony, w rezultacie czego w organizmie zamiast wody i dwutlenku węgla powstaje tłuszcz, który gromadzi się w tkance tłuszczowej. Nawiasem mówiąc, dotyczy to również tych, którzy nieustannie żują gumę.
5. Przyzwyczajenie do niewłaściwego łączenia produktów– do strawienia różnych grup produktów wydzielane są różne enzymy. Nieprawidłowe łączenie produktów z czasem osłabia aparat enzymatyczny. Pokarm jest trawiony z trudem. Część pokarmu zaczyna gnić, a część – organizm przekształca w tłuszcz.
6. Przyzwyczajenie do leżenia po jedzeniu– zmiana pozycji pionowej ciała na poziomą „włącza” mechanizmy, które działają podczas snu i wtedy proces trawienia pokarmu odchodzi na „drugi plan”. Pokarm nie jest trawiony, tylko zamieniany w tłuszcz. Po jedzeniu najlepiej dla organizmu jest pochodzić na piętach, jeśli jest taka możliwość. To zapewni dodatkowy dopływ krwi do żołądka, co spowoduje lepsze trawienie.
7. Przyzwyczajenie do siedzącego trybu życia – w ciągu dnia powinno się wykonywać nie mniej niż 1000 różnorodnych, w miarę intensywnych ruchów. W trakcie obciążenia fizycznego organizmu potrzebna jest energia, która przeważnie pobierana jest z tkanki tłuszczowej.
8. Przyzwyczajenie do jedzenia podczas oglądania telewizji– jedzenie jest procesem intymnym. Nie na próżno starożytni dietetycy radzili, aby człowiek jedzący był „głuchy i niemy”. Jeśli się je i ogląda telewizję, to mózg nie wie, co ma robić, przerabiać informację idącą z ekranu czy kierować procesem trawiennym. W wyniku takiego dylematu proces trawienia jest zakłócony i je się wtedy więcej.
9.  Przyzwyczajenie  do  jedzenia  w  stanie  poddenerwowania –  jeśli  jesteście  zdenerwowani nigdy nie jedzcie, bo będziecie jeść bez umiaru. Wątroba w pierwszej kolejności reaguje „na stres” i przy tym następuje gwałtowne zwężenie dróg żółciowych. Żółć nie dociera do jelita cienkiego i pokarm będzie niestrawiony.
10. Przyzwyczajenie do jedzenia przed snem (nocą)– nocą organizm śpi. Wszystkie procesy są skierowane na regenerację komórek i odbudowanie sił. Energia „uszła” z organów trawiennych. Nocny pokarm oprócz tłuszczu, kamieni w wątrobie i nerkach – nic nie daje.
11. Przyzwyczajenie do jedzenia produktów rafinowanych i gotowanych– te produkty pozbawione są naturalnych witamin, mikro– i makroelementów. Jedynie, co organizm może z nich wziąć – to „puste” kalorie, a one nie sycą. Stąd nawet przy obfitości pożywienia odczuwa się ciągle głód, który trzeba zaspokoić, a to oznacza, że trzeba znowu jeść. W rezultacie jemy 5-10 razy więcej niż powinniśmy.



Nasze tygodniowe MENU:



DZIEŃ 1. 

Pierwszego dnia na śniadanie była pyszna sałatka z pomidorów, dyni i ogórków kiszonych z dodatkiem czosnku. Do tego kanapki z pastą warzywną.


Obiadokolacja: płatki owsiane (moczone w zimnej wodzie przez kilka godzin) + jabłka starte na tarce o grubych oczkach + zmiksowane brzoskwinie, rodzynki i banan + odrobina wody. Do tego kakao, cynamon i trochę miodu.

     







 DZIEŃ 2.

Śniadanie: surówka z marchewki, dyni i jednego jabłka (wszystko starte na tarce o grubych oczkach). Do tego czosnek przeciśnięty przez praskę, sól, przyprawy, olej i ocet jabłkowy. A do tego z kolei jeszcze kanapki: chleb żytni z pastą grochowo-marchewkową.




Obiadokolacja: znowu płatki :-)...bo są pyszne.















DZIEŃ 3

Śniadanie: sałatka z dyni, pomidorów, ogórka kiszonego, słonecznika zrumienionego, czosnku, oleju i przypraw. Do tego kanapki z pastą warzywną. Kanapek mało bo sałatka długo gryziona syci.








Obiadokolacja: surówka z marchewki i selera w surowym dipie brokułowo-czosnkowym. Do tego trochę oleju, wody po gotowaniu grochu z marchewką, soli i innych przypraw.








 
DZIEŃ 4.

Śniadanie: dziś kombinowałam "jak koń pod górkę". W lodówce rozkrojona dynia, która z każdą minutą traci na świeżości i wartościach. Chciałam jednocześnie zrobić coś co miało by inny smak niż pozostałe surówki. W efekcie powstała naprawdę smaczna sałatka, którą pewnie będziemy znów niedługo jedli :-). Podstawa to sos! Zmiksowałam: pomidory, odrobinę selera, duuży ząbek czosnku, trochę oleju i sól. Tym polałam pokrojoną w bardzo cienkie paseczki dynię. Wymieszałam, doprawiłam suszoną bazylią i wmieszałam zrumieniony słonecznik. Do tego kanapki z pastą. 

Obiadokolacja: znowu owsianka :-). Płatki, rodzynki i kokos moczone w zimniej wodzie przez kilka godzin + tarte jabłka + brzoskwinie + cynamon + kakao + miód.
 







 DZIEŃ 5.

Śniadanie: To co było na śniadanie wczoraj. W lodówce leżała resztka dyni, pomidory też trzeba było wykorzystać. Sałatka różni się jednym dodatkiem: cebulą. Dodałam ją ponieważ ostatnio mało jej w naszym jedzeniu. Do tego kanapki z pasta grochowo-marchewkową.





Obiadokolacja: surówka z kapusty kiszonej, tartej marchewki, cebuli, czosnku, odrobiny oleju i przypraw. Do tego kanapka z pastą. 












DZIEŃ 6.
 
Śniadanie: to co zostało z kolacji, a zostało dość sporo + kanapki z pastą. 












Obiadokolacja: właściwie z resztek znalezionych na grządkach. Rzepa, kilka zielonych ogórków, 3 mikro główki kapusty, czosnek, sok z cytryny, sól, przyprawy, olej, trochę octu jabłkowego. Koperek byłby tu idealny, ale nie było :-). Do tego oczywiście kanapki z pyszną pastą.








DZIEŃ 7.

Śniadanie: surowa zupa; zmiksowane: pomidory, odrobina selera, 2 małe cukinie, czosnek, sól, olej, zioła prowansalskie, papryka ostra. Do gotowej zupy  dodałam przyrumieniony słonecznik i natkę pietruszki + kanapki z pastą.







No a obiadokolacja jakżeby inaczej...płatki! :-). Kokos, rodzynki, duuużo brzoskwiń zmiksowanych i pokrojonych w kostkę, starte jabłka, kakao, cynamon, miód. Pyszności :-)











Poza zjadanymi przez nas w tym tygodniu warzywami jest jeszcze sporo innych dość tanich, które można wykorzystać: papryki, sałaty różnego rodzaju, kapusta pekińska, kalafior, kapusta zwykła, buraczki surowe, kiełki, selery, pory i wiele innych. Jednak Ci, którzy mają swoje ogródki doskonale wiedzą, że na pierwszy ogień idzie to co powinno być zjedzone, żeby się nie zmarnowało. U mnie była to akurat dynia, pomidory, jabłka i brzoskwinie.

Muszę przyznać, że takie w większości surowe potrawy wciągają. Pomimo, że jedliśmy chleb i gotowane pasty czułam się jakoś lżej i na ciele i na duchu. Zauważyłam też, że surówki czyszczą zęby, grubo starte warzywa dobrze gryzione pomagają usunąć osad. Poprawia się wygląd skóry, waga nieco spadła. To był dopiero tydzień a co by się działo po miesiącu surowego jedzenia? Pewnie same pozytywy.


UWAGA na rewolucje żołądkowo-jelitowe. Każdy odpowiedzialny jest za swoje ciało i każdy wie jak długo potrzebuje na strawienie niektórych pokarmów. Zdrowy organizm strawi surowe jedzenie szybko natomiast osoby z obklejonymi jelitami, których jest zdecydowana większość, mogą mieć problemy z nadmierną fermentacją w konsekwencji powodującą nadmiar gazów. 
A co za tym idzie każdy wie.



To by było na tyle ;-)

 

1 komentarz:

  1. Witam!
    Takich informacji mi brakuje: praktyczne przepisy z życia wzięte, czytam Twojego bloga na bieżąco i podoba mi się Wasze podejście do życia. Książkę Tombaka też czytałem i powolutku wprowadzam w życie- fakt faktem, trzeba zmienić swoje dotychczasowe żywienie.
    pozdrawiam
    Mariusz

    OdpowiedzUsuń