wtorek, 18 grudnia 2012

Perypetie sądowe: "o wypłatę odprawy pieniężnej"


Nie wiem...może kiedyś jakiejś serfującej po forach i zagadnieniach prawnych osobie przyda się ta informacja. Spróbuję w skrócie opisać moje zmagania sądowe. Ja przegrałam, dalej twierdzę, że wyrok nie jest sprawiedliwy (podobno wszyscy przegrani tak zawsze myślą :-) ), ale być może ktoś, kto ma niezbite dowody i jest dobry w formułowaniu pytań wygra. Apelacji też nie będę składała ponieważ nie mam ani pieniędzy, ani czasu i przede wszystkim nerwów do dalszych rozpraw.

Chcę opisać jak wyglądało to całe wydarzenie ponieważ na polskich stronach za udzielenie porad prawnych trzeba płacić więc może ten tekst pomoże komuś z podobnym problemem. Jest jedno, moim zdaniem, dobre forum, na którym ludzie chętnie udzielają odpowiedzi. http://forumprawne.org/ bardzo mi pomogło, właściwie bez ich pomocy nie poradziłabym sobie i nie zdecydowałabym się pozwać byłego pracodawcy.

Po krótce opiszę jak to wszystko mniej więcej wyglądało.

 Pracowałam w Zakładzie Przemysłu Cukierniczego Otmuchów, a dokładnie w jego wydziale w Gorzyczkach. Pracowałam tam od początku września 2010 do stycznia 2012. We wrześniu 2011 roku dostałam umowę na czas określony do grudnia 2012, przy wręczaniu umowy usłyszałam "jesteśmy zadowoleni z Twojej pracy". Pracowałam przy pakowaniu żelek w sześcioosobowej brygadzie, ale poza żelkami w zakładzie produkowano i pakowano jeszcze ptasie mleczko, galaretki w czekoladzie, śliwki w czekoladzie i wiele innych. Był to bardzo zgrany zespół. Wszyscy się dogadywali, nie było żadnych sprzeczek, pracowaliśmy też w weekendy, bywało i tak, że bez obowiązkowych 11 godziny przerwy między zmianami. W sumie takich 6-osobowych brygad było 3, rywalizowały między sobą o jak najwyższą wydajność. Im wyższa wydajność tym większa premia, czyli taki wyścig szczurów. Nikt nigdy nie miał co do mojej pracy negatywnych spostrzeżeń. Byłam pracownikiem takim jak wszyscy. W grudniu 2011 roku przeniesiono całą produkcję żelek do głównej siedziby w Otmuchowie. Pogłoski o tym krążyły po zakładzie już kilka miesięcy wcześniej. W grudniu więc zlikwidowano w Gorzyczkach całą produkcję czyli nie tylko te 3 brygady, które pakowały produkt, ale również inne trzy brygady (liczniejsze), które uczestniczyły w początkowym etapie produkcji. Nagle w zakładzie zrobiło się tłoczno. Nie było dla wszystkich pracy, ludzi poupychano po innych halach. Ja  trafiłam na układanie galaretki, ale w rzeczywistości wyglądało to tak, że raz układałam galaretkę, innym razem zbierałam cukierki z taśmy, jeszcze innym razem zbierałam żelki do pojemników, woziłam kosze. Bywało i tak, że zmiana czyściła korytarze za zmianą poprzednią. Z czasem zaczęło brakować nawet opakowań do składania bo było tyle rąk do pracy, że opakowania się szybko kończyły. Jednym słowem chaos. W okresie grudzień-styczeń wielu osobom kończyły się umowy. Tylko niektórym te umowy przedłużono, reszcie (ok.15-20 pracowników) powiedziano do widzenia. Ludzie trzęśli portkami, że za chwilę pozwalniają nas wszystkich. I tak też się stało. 20 stycznia wołano po kolei pracowników do biura i wręczano wypowiedzenia. Wezwano również mnie. Było to gdzieś ok. 10-15 pracowników, nie wiem dokładnie bo nie mijałam się z każdym.

Zaczęłam zastanawiać się czy tak czasem nie należy mi się odprawa.Wyczytałam, że pracodawca zwalniając osobę mającą umowę na czas określony nie musi podawać jej powodu zwolnienia, po prostu zwalnia i już. Inaczej jest w przypadku osób, które mają umowy na czas nieokreślony, w tym przypadku pracodawca musi zaznaczyć już dlaczego taką osobę zwalnia.

Jeśli przyczyna zwolnienia leżałaby po stronie pracodawcy zwalnianym pracownikom należy się odprawa pieniężna. I tu już wysokość tej odprawy zależy od stażu pracy danego pracownika:

 Przysługuje ona w wysokości:
• jednomiesięcznego wynagrodzenia - gdy pracownik był zatrudniony u danego pracodawcy krócej niż 2 lata,
• dwumiesięcznego wynagrodzenia - gdy pracownik był zatrudniony u danego pracodawcy od 2 do 8 lat,
• trzymiesięcznego wynagrodzenia - gdy pracownik był zatrudniony u danego pracodawcy ponad 8 lat

Długo szukałam czy aby ta odprawa na pewno mi się należy. Jednak cały czas twierdziłam, że z mojej winy na pewno mnie nie zwolniono, że przyczyną tych wszystkich zwolnień i tego całego zamieszania było przeniesienie produkcji żelek do Otmuchowa. Gdyby tego nie zrobiono pewnie dalej pracowałabym sobie w Gorzyczkach bo nie było absolutnie żadnego powodu aby mnie stamtąd wyrzucać. Znalazłam artykuł, w którym jasno jest napisane, że jeśli wina zwolnienia leżała wyłącznie po stronie pracodawcy to przysługuje mi odprawa pieniężna. 
Prawo do odprawy w związku ze zwolnieniem pracownika reguluje ustawa z 13 marca 2003 roku o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników, zwana dalej ustawą o zwolnieniach grupowych.
a brzmi ona tak:

Ustawa z dnia 13 marca 2003 roku o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników przewiduje:
Art.10.1.Przepisy art. 5 ust. 3-7 i art. 8 stosuje się odpowiednio w razie konieczności rozwiązania przez pracodawcę zatrudniającego co najmniej 20 pracowników, stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników, jeżeli przyczyny te stanowią wyłączny powód uzasadniający wypowiedzenie stosunku pracy lub jego rozwiązanie na mocy porozumienia stron, a zwolnienia w okresie nieprzekraczającym 30 dni obejmują mniejszą liczbę pracowników niż określona w art. 1. 

(trzeba sobie sprawdzić w tej ustawie co mówi artykuł 5 a w nim ustęp 3-7, i cały artykuł 8)

Stwierdziłam więc, że wyłączną przyczyną zwolnienia, chociaż nie nastąpiło ona od razu, było przeniesienie produkcji żelek do Otmuchowa. Wszystkie warunki do przyznania mi odprawy były spełnione, zaznaczam, że moje zwolnienie kwalifikuje się jako indywidualne bo do grupowego firma musiała by zwolnić trochę więcej pracowników. Napisałam więc Wezwanie do wypłaty odprawy pieniężnej, w której zamieściłam m.in. taką treść:
(...)
Zgodnie z powyższym artykułem przysługuje mi odprawa pieniężna w wysokości jednomiesięcznego wynagrodzenia, ponieważ:
  1.  mój staż pracy w Zakładzie Przemysłu Cukierniczego nie przekroczył dwóch lat, 
  2. otrzymałam rozwiązanie umowy o pracę przez pracodawcę z zachowaniem okresu wypowiedzenia, 
  3.  przyczyna zwolnienia leży po stronie pracodawcy (zmniejszenie produkcji za czym idzie likwidowanie stanowisk pracy, przeniesienie całego działu do głównej siedziby, redukcja pracowników linii produkcyjnych)
  4. zakład zatrudnia co najmniej 20 pracowników,
Takie warunki musiały być spełnione. Cytuję tu jeden z portali, w tym przypadku jest to http://praca.gazetaprawna.pl:

Zwolnienia indywidualne

Na taką odprawę może także liczyć pracownik, w którego zakładzie nie są wprawdzie przeprowadzane zwolnienia grupowe, lecz który traci pracę z przyczyn leżących wyłącznie po stronie pracodawcy (tzw. zwolnienie indywidualne). Pracownik nabędzie prawo do odprawy, gdy:
• pracodawca zatrudniający co najmniej 20 pracowników rozwiązuje stosunki pracy z przyczyn ich niedotyczących,
• stosunek pracy ulega rozwiązaniu na skutek wypowiedzenia pracodawcy bądź na mocy porozumienia stron,
• przyczyny niedotyczące pracowników stanowią wyłączny powód uzasadniający rozwiązanie stosunku pracy,
• liczba zwolnionych pracowników jest mniejsza niż wymagana dla zwolnień grupowych (wystarczy np. jeden pracownik),
• zwolnienia następują w okresie nieprzekraczającym 30 dni.
Firma odpisała: odprawa mi się nie należy. Ja jednak byłam przekonana, że się należy więc nie pozostawało nic innego jak sporządzić pozew sądowy. Wzory takich pozwów można znaleźć bez problemu w internecie. Pozew był adresowany do Sądu Pracy oczywiście, wcześniej musiałam popytać gdzie taki sąd się w regionie znajduje. Złożenie pozwu w Sądzie Pracy jest darmowe. Nie można zapomnieć aby do pozwu dołączyć kopie łącznie z kopiami załączników (świadectwo pracy, umowa, wezwanie do zapłaty, odmowa, itp.). Należy również obowiązkowo podać wartość sporu, tutaj najlepiej wypytać dokładnie sposób w jaki tę wartość obliczyć na jakimś darmowym forum z zakresu księgowości + odsetki za każdy dzień zwłoki.
Pozew można wysłać pocztą bądź złożyć osobiście. Najlepiej niczego nie zapomnieć np. własnego podpisu, ponieważ każdy taki nasz błąd przedłuża w czasie całą sprawę. Z sądu po jakimś czasie przychodzi pismo, w którym zaznaczony jest termin rozprawy i sygnatura akt sprawy. Sygnatury tej używa się później w każdym piśmie procesowy.

Pierwsze "spotkanie" było przesłuchaniem stron, czyli czy każda ze stron podtrzymuje swoje stanowisko, można tu ewentualnie jeszcze coś zmienić albo dogadać. Proponuję od razu w pozwie wymienić świadków, których się chce powołać, trzeba zaznaczyć na jaką okoliczność się ich powołuje i trzeba znać ich adresy. Tego też nie wiedziałam, wszystko wyszło w trakcie. Sąd zadał mi, moim zdaniem, głupie pytanie: czy może Pani jakoś załatwić te adresy?. Odpowiedziałam, że spróbuję. Nie wiem dlaczego tak odpowiedziałam, przecież z góry wiadomym było, że nie mając żadnego kontaktu z tymi osobami nikt ich adresów podać mi po prostu nie może (dzwoniłam nawet do byłego pracodawcy hehe). W związku z tym znowu piszę do sądu pismo, żeby nakazano stronie pozwanej ujawnienie tych adresów. Tak też się stało, ale ile to człowiek musi pytać i szukać i czy jaśnie wysoki sędzia nie mógł mnie od razu powiadomić o takiej możliwości? Cały ten sądowy biznes jest już z góry tak ułożony, że lepiej sobie wynająć jakiegoś adwokata albo radcę prawnego bo inaczej bez internetu niczego się nie dowiesz. Uważam, że wynajęcie firmy jest wygodne przede wszystkim dla samego sędziego, oni wiedzą jak się zachować, nikogo nie trzeba upominać bo każdy wie co ma robić, a tak przyjdzie taki laik na salę sądową i trzeba mu wszystko tłumaczyć. Tak to sobie w Polsce szychy poustawiały. Są też oczywiście jakieś zasady, których trzeba się trzymać np.: ubiór-schludny itd. dres i mini odpada, do Sędziego należy się zawsze zwracać: Wysoki Sądzie-nawet gdy jest niski ;-), kiedy się do niego zwracamy to trzeba wstać, nie można przerywać kiedy ktoś mówi, po wejściu do budynku sądu należy pokazać panu przy bramce wezwanie, albo po prostu powiedzieć, że idziemy na rozprawę o tej godzinie w sali o takim numerze. Jest to ważne bo sala z jakiś powodów może być zmieniona (u mnie tak się wydarzyło). Wchodząc na salę rozpraw powód siada po prawej stronie a pozwany po lewej stronie sędziego (tak wywnioskowałam :-). Pytania świadkowi najpierw zadaje sędzia, później strona, która świadka powołała. Osoba, która nie powołała danego świadka również może mu zadawać pytania, ale jako ostatnia.

Jeśli chodzi o samo formułowanie pytań to trzeba mieć spore umiejętności. Na polskich stronach są jedynie drobne wskazówki jak powinny być zbudowane takie pytania, większość oferuje kupno książki. Pytania mogą zostać uchylone jeśli: sugerują odpowiedź np. czy możesz potwierdzić, że sytuacja w zakładzie była zła?, nie są związane z powodem i pozwanym, są zbyt osobiste np. co możesz powiedzieć o swoich odczuciach w tamtym czasie?, nie są związane ze sprawą itd. Naprawdę, trzeba uważać jak formułuje się pytania.

W moim przypadku były 3 przesłuchania świadków. Pięciu z nich powołała strona pozwana, trzech ja. Między rozprawami pisze się pisma procesowe. Co to jest?... Złożyłam pozew, strona przeciwna otrzymała jego kopię, więc na niego odpowiada pisząc "odpowiedź na pozew", wtedy ja czytam to pismo, otwieram szeroko oczy, stwierdzam "co za bzdury" i piszę "odpowiedź na pismo z dnia....", potem oni to czytają i też się jakoś do tego odnoszą. Takie pisma procesowe również muszą mieć dołączone kopie. Jedno pismo idzie do sądu a drugie do strony przeciwnej.
Naprawdę ciekawych rzeczy można się o sobie dowiedzieć, m.in. że byłam jednak złym pracownikiem, że nie pracowałam w weekendy, że miałam zawroty głowy przy taśmie, że czasem nie chciałam wykonywać różnych prac, że firma w marcu uruchomiła produkcję pianki w czekoladzie i chciała wyselekcjonować pracowników najlepiej pracujących a ja się do nich nie zaliczałam. To co napisali było dla mnie naprawdę przykre ponieważ, nigdy nikt się na mnie nie skarżył, w weekendy pracowałam, oczywiście nie zawsze bo człowiek to nie maszyna jakieś swoje życie chce mieć, kręciło mi się w głowie parę razy, ale to nie znaczy, że nie zbierałam cukierków, czasem narzekałam, ale w porównaniu z innymi pracownikami narzekającymi na wszystko to było nic, czasem nie chciałam iść na inną halę, ale tak miał każdy, nie było tam osoby, która uwielbiała wykonywać wszystkie czynności. Poza tym, to że nie wyrażałam chęci do wykonywania pewnych czynności wcale nie znaczy, że ich nie wykonywałam. I czy można za takie pierdoły kogoś zwolnić? To tak jakby zwolnić człowieka za to, że budzi się rano do roboty i narzeka, że nie chce się mu wstać. Najlepiej siedzieć cicho i udawać, że się jest ze wszystkiego zadowolonym. Znajomi bojąc się o swoją pracę na pewno nie będą dla Ciebie łaskawi i wygrzebią z pamięci każdy negatywny detal jeśli się ich o to poprosi. 

Na ostatniej rozprawie przesłuchiwane były moje bezpośrednie przełożone. Stwierdziłam, że jeśli mnie za "coś" zwolniono to pewnie ktoś obserwował i analizował moją pracę. Co się okazało? Żadna z nich nie miała obiekcji co do jakości mojej pracy, nikt z wyżej postawionych przełożonych nie pytał o to jak pracuję, nikt! To były bezpośrednie przełożone. Więc ja się pytam, skąd pomysł, że wina zwolnienia leżała po mojej stronie skoro nikt nie zadał sobie trudu, żeby ocenić moją pracę i skąd te nagłe zwolnienia? Odpowiedź jest prosta, jedynym powodem mojego zwolnienia było przeniesienie produkcji żelek do Otmuchowa i tyle. Poza tym, rzecz również ważna, firma planowała przeniesienie produkcji już od bardzo dawna, wiadomo, że takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień, dlaczego więc nie zapewniła wcześniej miejsc pracy osobom, które pakowały i produkowały żelki, można było ludzi wyszkolić do zbierania pianki w czekoladzie a nie wmawiać mi, że ja się do tego nie nadaję chociaż nikt nawet nie sprawdzał czy się nadaję czy nie. Dziwnym trafem pozwalniano osoby mające umowy na czas określony. Tylko tym osobom nie trzeba wyjaśniać dlaczego ich powywalano z roboty.

Ostatnia rozprawa wygląda tak, że po przesłuchaniu świadków, potem stron, wychodzi się z sali na ok.5-10 min, mojemu sędziemu się spieszyło bo na korytarzu stali już kolejni biedacy, po tym czasie następuje orzeczenie sędziego. Niby miało być jeszcze jakieś oświadczenie końcowe obydwu stron, przygotowałam sobie nawet półtorej strony gadki, ale sędzia jedynie zapytał: czy podtrzymuje pani swoje stanowisko i czy ewentualnie chce pani coś dodać?. Dodać wiele nie mogłam bo przecież czas nas gonił. I koniec.To niesamowite, że nagle można było w przeciągu niespełna 5 min przeanalizować wypowiedzi aż trzech świadków i sporządzić orzeczenie, widocznie z góry było wiadomym kto sprawę wygra. Sędzia orzekł, że nie ma wystarczających dowodów na to, że wina leżała wyłącznie po stronie pracodawcy i że muszę zapłacić stronie pozwanej 152 zł za jakieś tam koszty postępowania procesowego. Cały czas zastanawiam się czy to zapłacić, szczerze to nie mam z czego, jestem bezrobotna, komornik też nie ma mi czego zabrać, mogę ewentualnie dać mu taczkę ziemi i stare prześcieradło, a poza tym jakbym nie zapłaciła to jest to chyba niska szkodliwość czynu więc może przejdzie koło nosa.

Moja sprawa ciągła się prawie rok. W sumie odbyły się cztery spotkania.
Jeśli ktoś chce złożyć apelację albo po prostu chce mieć na papierze orzeczenie wydane przez Sąd musi do Sądu wystosować pismo: Wniosek o sporządzenie uzasadnienia orzeczenia oraz  jego doręczenie, jest to bezpłatne.

Szczerze życzę wszystkim powodzenia w sprawach podobnego typu. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy aby samosądy nie są najlepszym wymiarem sprawiedliwości, jeśli oczywiście większość stwierdza czyjąś winę. No i przede wszystkim, jak jakaś jedna osoba, czyli sędzia, który nie wiem jakim jest człowiekiem i co mu tam w głowie siedzi, może decydować o tym kto ma słuszność?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz