czwartek, 22 listopada 2012

Fragmenty "Anastazji"


 Przypowieści do głębokiego przemyślenia. 


DEMON KRATOS

Niewolnicy szli powoli jeden za drugim, a każdy niósł¸ oszlifowany kamień. Czterech szeregów, każdy o długości półtora kilometra, z kamieniołomów do miejsca, gdzie zaczęto budowę miasta-twierdzy, pilnowali strażnicy. Na dziesięciu niewolników przypada¸ jeden uzbrojony wojownik-strażnik. Obok idących niewolników, na szczycie trzynastometrowej, zbudowanej z oszlifowanych kamieni ludzkimi rękami góry, siedział Kratos – jeden z naczelnych kapłanów; w ciągu czterech miesięcy w milczeniu obserwował to,
co się działo. Nikt go nie odciągał, nikt nawet spojrzeniem nie śmiał¸ przerwać jego rozmyślań. Niewolnicy i straże traktowali sztuczną górę z tronem na szczycie jako nieodłączną część krajobrazu. A na człowieka– to siedzącego nieruchomo na tronie, to przechadzającego się po placu na szczycie góry – już nikt nie zwracał uwagi. Kratos postawił przed sobą zadanie: zreorganizować państwo, na tysiąclecie umocnić władzę kapłanów, podporządkować im wszystkich ludzi na Ziemi, czyniąc z nich – łącznie
z władcami państw – kapłańskich niewolników.


* * *
 

Pewnego razu Kratos zszedł na dół, pozostawiwszy na tronie swojego sobowtóra. Kapłan zmienił odzież, zdjął perukę. Nakazał naczelnikowi straży, aby go zakuć w łańcuch jak prostego niewolnika i postawić w szeregu za młodym i silnym niewolnikiem imieniem Nard.

Wpatrując się w twarze niewolników, Kratos zauważył, że ten młody człowiek ma spojrzenie dociekliwe i krytyczne, a nie błędne lub obojętne jak wielu. Twarz Narda była to skupiona i zamyślona, to wzruszona...znaczy to, że nosi on w sobie jakiś swój plan – zrozumiał kapłan, lecz chciał się przekonać, jak dalece trafna była jego obserwacja.
Przez dwa dni Kratos śledził Narda, w milczeniu taszczył kamienie, siedział przy nim w czasie posiłku i spał obok na pryczy. Trzeciej nocy, gdy tylko padła komenda "Spać!", Kratos obrócił się do młodego niewolnika i szeptem pełnym goryczy i rozpaczy wypowiedział nie wiadomo do kogo skierowane pytanie: "Czyż tak już będzie przez całą resztę życia?".
Kapłan zobaczył: młody niewolnik drgnął i natychmiast odwrócił się twarzą do niego, jego oczy błyszczały. Migotały nawet przy mdłym świetle pochodni dużego baraku.
– To nie będzie trwać długo. Ja obmyślam plan. I ty, staruszku, też możesz w nim uczestniczyć – wyszeptał młody niewolnik.
– Jaki plan? – obojętnie i z westchnieniem zapyta¸ kapłan.
Nard goraco i z przekonaniem zaczął objaśniać:
– I ty, staruszku i ja i my wszyscy wkrótce będziemy wolnymi ludźmi, a nie niewolnikami. Policz, staruszku: na każdych dziesięciu niewolników przypada jeden strażnik. A piętnastu niewolnic, które przygotowują pożywienie, szyją odzież, też pilnuje jeden strażnik. Jeżeli o umówionej godzinie wszyscy rzucimy się na straże, to pokonamy je. Niech strażnicy będą uzbrojeni, a my zakuci w łańcuchy. Nas dziesięciu na każdego, a łańcuchy też można wykorzystywać jak broń, podstawiając je pod uderzenie miecza.
Rozbroimy wszystkich strażników, zwiążemy ich i przejmiemy broń.
– Ach, młodzieńcze – znów westchnął Kratos i na pozór obojętnie powiedział: – Twój plan jest nieprzemyślany: strażników, którzy nas obserwują, można rozbroić, lecz wkrótce władca przyśle nowych, być może nawet całą armię i zabije zbuntowanych niewolników.
– Ja i o tym pomyślałem, staruszku. Trzeba wybrać taki czas, kiedy nie będzie armii. I ten czas nadchodzi.
My widzimy, jak przygotowują armię do wymarszu. Szykują prowiant na trzy miesiące drogi, a to znaczy, że za trzy miesiące armia dotrze w wyznaczone miejsce i podejmie walkę. 

W bitwie osłabnie, lecz zwycięży, pojmie wielu nowych niewolników. Dla nich już buduje się nowe baraki. Powinniśmy zacząć rozbrajać straż, gdy tylko armia naszego władcy rozpocznie bitwę z inną armią. Gońcy będą potrzebować miesiąca, aby dostarczyć wiadomość o konieczności natychmiastowego powrotu. Osłabiona armia będzie wracać przez co najmniej trzy miesiące. W ciągu czterech miesięcy będziemy w stanie przygotować się do spotkania. Nas będzie nie mniej niż żołnierzy w armii. Pochwyceni niewolnicy zechcą być z nami, kiedy zobaczą, co się wydarzyło. Ja wszystko zaplanowałem jak należy, staruszku.
– Tak, młodzieńcze, ty ze swym planem i ze swoimi myślami możesz strażników rozbroić i odnieść zwycięstwo nad armią – odpowiedział kapłan już nieco bardziej ożywiony i dodał: – Lecz co potem zaczną robić niewolnicy i co będzie z władcami, strażnikami i żołnierzami?
– O tym niewiele myślałem. I na razie przychodzi mi do głowy jedno: wszyscy, którzy byli niewolnikami, staną się ludźmi wolnymi. Wszyscy zaś, którzy dzisiaj nie są niewolnikami, będą nimi – jakby głośno myśląc, nie do końca pewien odpowiedział Nard.
– A kapłanów? Powiedz mi młodzieńcze, kapłanów zaliczysz do niewolników czy do ludzi wolnych, kiedy zwyciężysz?
– Kapłanów? O tym też nie myślałem. Lecz teraz proponuję: niech kapłani zostaną, jak są. Słuchają ich niewolnicy, władcy. Choć trudno ich niekiedy zrozumieć, to jednak myślę, że są nieszkodliwi. Niech opowiadają o bogach, a my sami i tak wiemy, jak lepiej przeżyć swoje życie.
– Jak lepiej – to dobrze – odpowiedział kapłan i udał, że strasznie chce mu się spać.
Ale Kratos tej nocy nie spał. Rozmyślał. "Oczywiście – myślał, najprościej o spisku powiadomić władcę i schwytać młodzieńca-niewolnika, on ewidentnie był głównym inspiratorem. Lecz to nie rozwiąże problemu. Chęć oswobodzenia się zawsze w niewolnikach będzie tkwić. Pojawią się nowi przywódcy, będą opracowywać nowe plany, a skoro tak – główna groźba dla państwa zawsze będzie istnieć w jego wnętrzu".
Przed Kratosem stało zadanie: opracować plan zniewolenia całego świata. On rozumiał: nie uda się osiągnąć celu tylko za pomocą fizycznej przemocy. Niezbędne jest psychologiczne oddziaływanie na każdego człowieka, na całe narody. Trzeba transformować ludzką myśl, wmówić każdemu, że niewolnictwo jest najwyższym dobrem. Trzeba uruchomić samorzutnie rozwijający się program, który będzie dezorientować całe narody w przestrzeni, czasie i pojęciach. A co najważniejsze – w adekwatnej percepcji rzeczywistości. Myśl Kratosa pracowała coraz szybciej, przestał odczuwać ciało, ciężkie kajdany na rękach i nogach. I nagle, jak przebłysk błyskawicy, powstał program. Jeszcze nie uszczegółowiony i nie do wytłumaczenia, lecz już odczuwalny i palący ogromną skalą swego zasięgu! Kratos poczuł się samowładczym panem świata.
Kapłan leżał na pryczy zakuty w kajdany i sam się sobą zachwycał: "Jutro rano, kiedy poprowadzą wszystkich do pracy, dam umowny znak i naczelnik ochrony nakaże wyprowadzić mnie z szeregu niewolników, zdjąć kajdany. Uszczegółowię swój program, powiem kilka słów i świat zacznie się zamieniać.
Niewiarygodne! Raptem kilka słów – i cały świat podporządkuje się mnie, mojej myśli. 

Bóg rzeczywiście dał człowiekowi siłę, która nie ma sobie równej we Wszechświecie, ta siła – to ludzka myśl. Ona tworzy słowa i zmienia bieg historii.
Sytuacja ułożyła się nadzwyczaj pomyślnie. Niewolnicy przygotowali plan powstania. Plan ten jest racjonalny i najwyraźniej może doprowadzić do pozytywnego dla nich rezultatu przejściowego. Lecz ja za pomocą zaledwie kilku zdań zmuszę nie tylko ich, lecz również potomków dzisiejszych niewolników, a i władców ziemskich do bycia niewolnikami przez nadchodzące tysiąc lat".
Rankiem na znak Kratosa naczelnik ochrony zdjął zeń kajdany. I już następnego dnia na jego plac obserwacyjny zostało zaproszonych pozostałych pięciu kapłanów i faraon. Kratos zaczął swoją mowę do zebranych:
– To, co teraz usłyszycie, nie powinno być przez nikogo zapisane ani przekazane dalej. Wokoło nas nie ma ścian i moich słów nie usłyszy nikt poza wami. Wymyśliłem sposób zamienienia wszystkich ludzi żyjących na Ziemi w niewolników naszego faraona. Nie można tego uczynić nawet przy pomocy niezliczonych wojsk i wyczerpujących wojen. Lecz ja to uczynię kilkoma zdaniami. Miną w sumie dwa dni od ich wypowiedzenia, a przekonacie się, jak świat zacznie się zmieniać. Patrzcie: na dole długie szeregi zakutych w łańcuchy niewolników niosą po jednym kamieniu. Pilnuje ich mnóstwo żołnierzy. Im więcej
niewolników, tym lepiej dla państwa – tak zawsze uważaliśmy. Ale im więcej niewolników, tym bardziej trzeba obawiać się ich buntu. Wzmacniamy straże. Musimy dobrze karmić swoich niewolników, bo inaczej nie będą mogli wykonywać ciężkiej fizycznej pracy. Lecz oni tak czy inaczej są leniwi i skłonni do buntu. Patrzcie, jak wolno się poruszają, a rozleniwiona straż nie popędza ich kańczugami i nie bije nawet zdrowych i silnych niewolników. Ale oni zaczną się poruszać o wiele szybciej. I nie będzie im potrzebna straż. Strażnicy też staną się niewolnikami. Dokonać czegoś podobnego można w następujący sposób. Niech dzisiaj przed zachodem heroldowie rozniosą dekret faraona, w którym będzie powiedziane:
"Z nastaniem świtu nowego dnia wszystkich niewolnikom darowana zostaje całkowita wolność. Za każdy kamień dostarczony do miasta wolny człowiek będzie otrzymywać jedną monetę. Monety można zamienić na jedzenie, odzież, mieszkanie, pałac w mieście czy samo miasto. Odtąd jesteście wolnymi ludźmi".
Kiedy kapłani uświadomili sobie, co mówi Kratos, jeden z nich, najstarszy wiekiem, powiedział:
– Jesteś demonem, Kratosie. To, co jest twoim zamysłem, spowije demonizmem mnóstwo ziemskich narodów.
– Niech będę demonem, a to, co jest moim zamysłem, niech ludzie w przyszłości demokracją nazywają.


* * *


Dekret został niewolnikom ogłoszony o zachodzie, wprawiło ich to w zdumienie, a wielu nie spało w nocy, obmyślając nowe, szczęśliwe życie.
Rankiem następnego dnia kapłani i faraon ponownie weszli na plac na szczycie sztucznej góry. Obraz, który pojawił się przed ich oczyma, poruszał wyobraźnię. Tysiące ludzi, byłych niewolników, na wyścigi ciągnęły te same kamienie, co wcześniej. Zalewając się potem, wielu niosło po dwa kamiene. Inni, którzy mieli po jednym, biegli, zostawiając za sobą unoszący się kurz. Niektórzy strażnicy też ciągnęli kamienie. Ludzie, którzy uważali siebie za wolnych – wszak zdjęto z nich kajdany – dążyli do zdobycia jak największej ilości upragnionych monet, aby zbudować swoje szczęśliwe życie.
Kratos jeszcze kilka miesięcy spędził na swoim placu, z satysfakcją obserwując to, co się dzieje na dole. A zmiany były kolosalne. Część niewolników połączyła się w niewielkie grupy, zbudowała wózki i naładowawszy kamieniami do samej góry, pchała je, oblewając się potem.
"Oni wymyślą jeszcze wiele urządzeń – z satysfakcją myślał po cichu Kratos – ot i już usługi wewnętrzne się pojawiły: roznosiciele wody i pożywienia. Niektórzy niewolnicy jedli wprost w biegu, nie chcąc tracić czasu na drogę do baraku, aby spożyć posiłek i płacili przynoszącym otrzymywanymi monetami. Wiadomo, że i lekarze pojawili się wśród nich: w biegu wręcz udzielając pomocy poszkodowanym i też za monety. Wybrano też kierujących ruchem. Wkrótce wybiorą sobie naczelników, sędziów. Niech wybierają: oni przecież będą się uważać za wolnych, a istota rzeczy nie uległa zmianie, oni jak dawniej targają kamienie... .
I pędzą tak przez tysiąclecia – w tumanach kurzu, oblewając się potem, taszcząc ciężkie kamienie.
Także i dzisiaj potomkowie tych niewolników wciąż tak gnają bez sensu. . .




Anastazja, księga VIII. NOWA CYWILIZACJA



DWÓCH BRACI (baśń)

Kiedyś żyło pewne małżeństwo. Długo nie mieli dzieci. W starszym już wieku żona urodziła dwóch synów, bliźniaków, dwóch braci. Poród był ciężki i kobieta, urodziwszy swych synów, zeszła z tego świata. Ojciec wynajął mamkę, starał się odchować swe dzieci i udało mu się. Do czternastu lat troszczył się o nie. Jednak sam umarł, kiedy nadeszła im piętnasta wiosna. Pochowawszy ojca, dwóch braci siedziało w żałobie w izbie.
Dwóch braci bliźniaków, tylko trzy minuty dzieliły ich przyjście na świat i dlatego jeden z nich uważał się za starszego, a drugi za młodszego. Żałobne milczenie przerwał starszy z nich:
– Ojciec nasz, umierając, wyjawił nam swoje zmartwienie, że mądrości życia nie zdążył nam przekazać.
Jak będziemy żyli bez mądrości, mój młodszy bracie? Nieszczęśliwy ród bez mądrości będzie się przedłużał.
Pośmiać się mogą z nas ci, którzy zdążyli przejąć mądrość od swych ojców.
– Nie martw się – młodszy rzekł do starszego – często bywasz w zamyśleniu i być może czas rozstrzygnie, że w zamyśleniu mądrość poznasz. Będę robił wszystko, co mi każesz. Mogę żyć bez zamyślenia, a i tak życie jest dla mnie bardzo przyjemne. Jest mi wesoło, kiedy dzień się budzi oraz przy zachodzie słońca. Będę po prostu żyć, pracując w gospodarstwie, a ty będziesz poznawać mądrość.
– Zgoda – starszy młodszemu odrzekł – tylko nie można, pozostając w domu, odnaleźć mądrości. Tu jej nie ma. Nikt tu jej nie zostawił. I nikt sam do nas jej nie przyniesie. Ale ja już zdecydowałem, jestem starszym bratem i sam powinienem dla nas obu i dla naszego rodu, który będzie przez wieki przedłużany, całą mądrość istniejącą na ziemi odnaleźć. Odnaleźć i przynieść do naszego domu i podarować potomkom naszego rodu
i nam. Wszystko, co najbardziej wartościowe po ojcu, zabiorę ze sobą. Obejdę cały świat, wszystkich mędrców z różnych państw, poznam wszystkie ich nauki i wrócę do rodzinnego domu.
– Twoja droga będzie bardzo długa – ze współczuciem powiedział młodszy brat. – Mamy konia, bierz go, a na wóz naładujemy jak najwięcej naszych dóbr, żebyś jak najmniej w drodze biedował. Sam zostanę w domu i będę czekał na ciebie mędrszego.
Bracia rozstali się na długo. Leciały lata. Od mędrca do mędrca chodził, od świątyni do świątyni, poznał nauki wschodu i zachodu, północy i południa. Miał wspaniałą pamięć, bystry umysł i wszystko chwytał w lot, łatwo zapamiętując.
Lat sześćdziesiąt starszy brat chodził po świecie. Jego broda i włosy stały się całkiem siwe. Ale dociekliwy umysł nadal wędrował, doświadczając mądrości. Zaczął się uważać za najmądrzejszego z ludzi ten siwy wędrowiec. W ślad za nim podążała rzesza uczniów. Głosił on szczodrze swą mądrość umysłom ciekawym.
Wczuwali się w nią w zachwycie i młodzi, i starzy. Uprzedzając go, szła o nim wielka sława, ogłaszając wszelkim osadom po drodze wielkie nadejście mędrca. W aureoli sławy, otoczony tłumem wielbiących go uczniów do domu, gdzie został urodzony, gdzie nie był sześćdziesiąt lat, z którego wyszedł jako piętnastoletni młodzieniec,
coraz bardziej zbliżał się siwy mędrzec. Wszyscy ludzie z wioski wyszli mu naprzeciw, aby go powitać.
I młodszy brat z podobną siwizną wyskoczył mu szczęśliwy naprzeciw i głowę ukłonił przed bratem mędrcem.
Szeptał w radosnym podziwie:
– Błogosław mnie, mój bracie mędrcze. Wejdź do domu naszego, obmyję twe nogi po długiej wędrówce. Wejdź do naszego domu i odpocznij.
Królewskim gestem rozkazał swoim uczniom pozostać na pagórku, przyjąć dary od witających i prowadzić z nimi mądre dysputy, a sam wszedł do domu za młodszym bratem. Usiadł przy stole w przestronnej izbie zmęczony wielki i siwy mędrzec. Młodszy brat zaczął obmywać mu stopy ciepłą wodą i słuchać słów brata mędrca. A mędrzec mówił mu:
– Spełniłem swój obowiązek. Poznałem nauki wielkich mędrców i własną stworzyłem. Niedługo tutaj zabawię. Teraz innych nauczać jest moim zadaniem. Ale w związku z tym, że obiecałem ci mądrość do domu przynieść, spełnię obietnicę i dzień u ciebie zagoszczę. 

W tym czasie najmądrzejsze prawdy tobie, mój młodszy bracie, przekażę. Oto pierwsza: wszyscy ludzie powinni żyć we wspaniałym ogrodzie.
Wycierając nogi czystym, ręcznie haftowanym, pięknym ręcznikiem, młodszy brat zabiegał, aby dogodzić starszemu, i powtarzał:
– Spróbuj, na stole przed tobą leżą płody naszego ogrodu, sam je dla ciebie najlepsze wybrałem.
Płody przeróżne i wspaniałe smakował mędrzec w zamyśleniu i kontynuował:
– Należy, aby każdy żyjący na ziemi człowiek sam zasadził i wyhodował swoje rodowe drzewo. Kiedy umrze, drzewo zostanie dobrą po nim pamiątką dla jego potomków i również im będzie oczyszczało powietrze, każdy z nas powinien oddychać dobrym powietrzem. Młodszy brat pospiesznie się zakrzątał i powiedział:
– Wybacz mi, mądry bracie, zapomniałem otworzyć okno, żebyś pooddychał świeżym powietrzem – odsłonił firankę, otworzył okno na oścież i znowu rzekł:
– Proszę, pooddychaj powietrzem od dwóch cedrów. Wsadziłem je tego samego roku, kiedy odszedłeś.
Jeden dołek do sadzonki wykopałem swoją łopatką, a drugi dołeczek – twoją, którą bawiłeś się w dzieciństwie.
Mędrzec zamyślony wpatrywał się w drzewa, a później powiedział:
– Miłość jest wielkim uczuciem, nie każdemu jest dane przeżyć życie w miłości. I mądrość jest wielka – ku miłości każdego dnia każdy powinien dążyć.
– O, jakże ty mądry jesteś, mój starszy bracie! – wykrzyknął młodszy. – Wielkie poznałeś mądrości i gubię się przed tobą, wybacz, nawet nie przedstawiłem cię mojej żonie – i krzyknął w kierunku drzwi: Staruszko, gdzie ty jesteś, moja kuchareczko!
– Przecież jestem tutaj – ukazała się w drzwiach wesoła staruszka, niosąca na tacy parujące placki.
– Zamarudziłam z plackami – rzekła i postawiła je na stół. Kokieteryjnie dygnęła przed braćmi, blisko podeszła do młodszego, swojego małżonka, i powiedziała półszeptem, ale usłyszał brat starszy:
– Mężu, wybacz mi, ale teraz odejdę, powinnam się położyć.
– Coś ty, niemądra, nagle na odpoczynek ci się zebrało. Mamy drogiego gościa, mojego rodzonego brata, a ty...
– Nie ja, kręci mi się w głowie, a do tego trochę mnie mdli.
– Co mogło się stać mojej zabieganej żoneczce?
– Być może sam jesteś przyczyną, przypuszczam, że znów się dziecko u nas urodzi – uciekając, powiedziała z uśmiechem staruszka.
– Wybacz mi, bracie – winił się młodszy przed starszym – nie zna ceny mądrości, zawsze była wesoła i na starość też wesołkiem pozostała.
Mędrzec nadal tkwił w zamyśleniu. Jego zamyślenie przerwał szum dziecięcych głosów. Usłyszał je mędrzec i rzekł:
– Wielkiej mądrości powinien doświadczyć każdy człowiek. Jak wychowywać dzieci, by były szczęśliwe i sprawiedliwe we wszystkim.
– Opowiedz, mądry bracie, pragnę uczynić szczęśliwymi moje dzieci i wnuki. Patrz, weszły tutaj moje hałaśliwe wnuczęta.
Dwóch chłopczyków nie starszych niż sześć lat i dziewczynka prawie czteroletnia stali w drzwiach i sprzeczali się ze sobą. Starając się uciszyć maluchy, młodszy brat pospiesznie powiedział:
– Szybko mówcie mi, co się tam u was stało, hałaśnicy, i nie przeszkadzajcie nam w biesiadzie.
– Oj! – wykrzyknął mniejszy chłopiec. – Dwóch dziadków z jednego się zrobiło. Gdzie nasz, a gdzie nie nasz? Jak to rozstrzygnąć?
– Przecież tu nasz dziadulek siedzi, nie widzicie? – maleńka dziewczynka podbiegła do młodszego z braci, przytuliła się policzkiem do nogi, szarpnęła go za brodę i zaszczebiotała:
– Dziadulek, dziadulek, spieszyłam do ciebie sama, aby pokazać, jak nauczyłam się tańczyć, a oni się do mnie przyczepili. Jeden chce z tobą rysować, widzisz, przyniósł kredę i drewnianą tabliczkę, a drugi niesie flet i dudę, chce, żebyś mu na nich pograł. Dziadulku, dziadulku, a przecież ja pierwsza do ciebie zamierzałam pójść. Powiedz im, tak właśnie im powiedz. Odpraw ich stąd, dziadulku!
– Wcale nie, szedłem pierwszy, żeby porysować, a mój brat dopiero później zdecydował się pójść, żeby pograć na flecie – wtrącił wnuk z drewnianą tabliczką.
– Jest was dwóch dziadków, rozstrzygnijcie więc – szczebiotała wnuczka – które z nas szło pierwsze. Tak to zróbcie, żeby wyszło, że to ja byłam pierwsza, bo jak nie, to się rozpłaczę. Z uśmiechem i smutkiem patrzył na wnuczęta mędrzec. Przygotowując mądrą odpowiedź, zmarszczył czoło, ale nic nie odpowiedział. Zakłopotał się młodszy brat i, nie pozwalając przedłużyć się powstałej pauzie, prędko wziął flet z dziecięcych rąk i, nie zastanawiając się, rzekł:
– W ogóle nie ma powodu do waszego sporu. Tańcz, moja piękności i żywe srebro, a ja podegram twojemu tańcowi na flecie. Na dudzie pomoże mi grać mój mały muzyk, a ty, malarzu, narysuj, co dźwięki muzyki naszkicują i jak balerina swój taniec wykonuje, też namaluj. Teraz szybko wszyscy razem do dzieła. – Młodszy brat wspaniałą i radosną melodię wydobył z fletu. Przejęte wnuki mu wtórowały, każde wykonując to, co najbardziej lubi. Na dudzie starał się nie spóźniać w melodii wielki, w przyszłości znany muzyk. Jak baletnica skakała cała rozpromieniona maleńka, przedstawiając swój taniec. Przyszły malarz w radości malował swój obraz. Mędrzec milczał. Uświadomił sobie... Kiedy zabawa się skończyła, podniósł się:
– Pamiętasz, mój młodszy bracie, stary ojca klin i młotek? Daj mi je, chcę swój główny wykład w kamieniu wyciosać. Teraz odejdę i chyba już nie wrócę, nie zatrzymuj mnie i nie czekaj – odszedł starszy brat. Siwy mędrzec podszedł ze swoimi uczniami do kamienia, który omijała ścieżka.  Ścieżka nawołująca wędrowców do mądrości daleko od swego domu. Dzień przeminął, nastawała noc. Siwy mędrzec pukał, dłubał w kamieniu
napis. Kiedy ukończył osłabiony siwy starzec, uczniowie jego przeczytali na kamieniu taki napis:
“Czego szukasz, wędrowcze – wszystko w sobie niesiesz, więc nie znajdując nowego, tracisz z każdym krokiem”. 



Anastazja, księga IV. STWORZENIE

 

1 komentarz:

  1. Dobre historie... i w ogóle ta seria książek jest dobra! : )
    Gratuluję wyboru

    OdpowiedzUsuń