czwartek, 23 lipca 2015

Lipcowo.



Zdjęcie jak, któryś z obrazów Szyszkina :-)

...

Tak to się jakoś stało, że mamy koniec lipca. Lato w tym roku nas rozpieszcza, upał, skwar i prawie żadnych deszczy. W całej Polsce burze, grad a u nas nic, no poza małą mżawką, którą uprzejmie liznęła nas przechodząca obok kolejna burza.  A może to i lepiej, że nie było żadnej poważnej zawieruchy, choć nie powiem, raz połamało w ogródku kilka słoneczników. W każdym bądź razie chodzi o brak deszczu, o to, że czekamy i rośliny czekają. Zebrana wcześniej do beczek deszczówka już dawno rozlana i gdyby nie woda ze studni to po warzywach zostałoby jedynie niespełnione marzenie. 

Wklejam kilka migawek z lipca do mojego blogowego pamiętnika :-)



 Tutaj szła lipcowa burza...szła, szła i nas obeszła. 


chmury,


Czarna porzeczka 
Stróż ogrodowy

Piękne, miododajne ogóreczniki. Kilka liści zblendowanych w sosie idealnie rekompensuje brak ogórków :-)



W tym roku udało mi się wyhodować tyle warzyw, że codziennie  możemy cieszyć się jakąś swojską zieleniną. Byłoby znacznie więcej gdyby nie ślimaki, bielinki i susza.


Uwielbiam chodzić między grządkami, wtedy czuję się jak zbieracz, w sumie można powiedzieć, że zajmuję się zbieractwem - jakby się ktoś pytał co robię skoro nie pracuję ;-). Prawie jak w markecie z tym, że: swoje, zdrowe, ekologiczne, za darmo, na świeżym powietrzu, trochę nierówne, trochę nadgryzione i ubrudzone. Niesamowita satysfakcja. Ogródek uczy, że "jak sobie pościelesz tak się wyśpisz". 




Pierwsze pomidorki:



Zdjęcia z ogródka wstawię w następnym poście.


Poniżej Mala Fatra na Słowacji. Piękny szlak. 10 godzin marszu dało nam trochę popalić, ale tylko dlatego, że w tym roku nie było wcześniejszej zaprawy na lżejszych szlakach no i może tempo mieliśmy trochę za duże. Jazda na rowerze, kopanie łopatą czy zrzucanie flotu to co innego niż górskie wędrówki. Teraz każda kolejna górka to dla nas pikuś ;-). Widoki zrekompensowały nam wspinaczkowe cierpienia ;-) :-). Acha, jeśli chodzi o jedzenie (bo my przecież na surowo) to jedliśmy jabłka, "ciastka mocy" z daktyli, orzechów i rodzynek, ale bardziej osłabiały niż tej mocy dawały. Wieczorem kolacja nad rzeczką z pokrojonego pomidora, ogórka i ziół zebranych na szlaku. Jak się idzie to głód siedzi cicho :-). 



No i to na razie tyle :-)

Pozdrawiam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz