Marchewkami już się zajadam, następne będą cukinie i ogórki bo malutkie owoce są już zawiązane. Poza tym dojrzewa bób choć też ziarna są jeszcze niewielkie.
Warzywnik w końcu czerwca:
Marchewkami już się zajadam, następne będą cukinie i ogórki bo malutkie owoce są już zawiązane. Poza tym dojrzewa bób choć też ziarna są jeszcze niewielkie.
Warzywnik w końcu czerwca:
Zacznę od przedstawienia tych dwóch ponad rocznych panów, od lewej Maurycy, od prawej Hawranek. Długo się zastanawiałam, rozważałam za i przeciw, żeby ostatecznie posłuchać serca i nie zwracać uwagi na wszystkie "przeciw". Kupiłam z powodu ślimaków, co prawda na razie nie ma ich wiele, ale poprzednie lata dały mi solidnie w kość, ręce opadały na widok tych wszystkich wyjedzonych warzyw. Tata zbudował dla nich kacznik, u dołu całego płota zamocowałam plastikową siatkę z drobnymi oczkami, żeby kaczory gdzieś nie przelazły, póki co nie są skore do przeciskania się przez szpary i dziury, ale siatka jest dla mojego świętego spokoju. Bardzo płochliwe zwierzęta, dopiero po miesiącu zaczęły nas akceptować. Brałam specjalnie tydzień urlopu kiedy je kupiłam, chciałam oswoić z nimi Borysa, nie wiedziałam jak będzie na nie reagował. A Borys od pierwszego dnia ma kaczki gdzieś, w ogóle nie zwraca na nie uwagi.
Widok z okna.
Mimo, że działka nie znajduje się w zbyt przychylnej lokalizacji ma swoje urokliwe zakątki i widok z klimatem tak jak np. ten mały lasek mojego wujka, w którym przeważają brzozy, gdy zaświeci słońce pojawia się złota łuna. Widok magiczny. Buk który jest przycinany, żeby nie zarósł sąsiadów również cudownie się wybarwia. Cały czas kwitną przepiękne aksamitki jakby dopasowując się do tych jesiennych kolorów.
To był bajeczny pierwszy tydzień urlopu. Udało mi się spędzić 3 dni w górach, popływałam w wielkim stawie, wygrzałam się za wszystkie czasy i wypoczęłam przede wszystkim psychicznie. Mam ochotę na jeszcze, na więcej, to trwało zbyt krótko. Drugi tydzień był dziwny, dziki. To za sprawą przeprowadzki, nagłej choroby dziadka i pogody. Po wielu dniach upałów przyszedł "niż genueński" o nazwie Borys (jak mój pies), przyniósł on intensywne opady deszczu i porywisty wiatr. W wielu miejscach ogłoszono alarmy powodziowe, pozalewało miasta, tragedia dla wielu ludzi i nieodrobione zadanie z powodzi z 1997, którą też pamiętam. Dziadek z kolei stracił pamięć krótkotrwałą, teraz jest już leżący, cała ta sytuacja bardzo odbiła się na naszej rodzinie. Także ta druga połowa mojego urlopu była naprawdę dziwna.
8 września, niedziela 2024 roku wieczorem przeprowadziłam się do swojego domu. Miałam tydzień na zaaklimatyzowanie się, Borys tak samo. Każda przeprowadzka jest dla mnie dość trudna. Mimo wszystko przyzwyczajam się, i chyba jest to ludzkie, naturalne. Przyzwyczajam się do ludzi, zwierząt, rzeczy i miejsc. Nigdy nie mieszkałam sama dlatego trzeba trochę czasu, żeby oswoić się z tym nowym stanem, na razie odczuwam brak stada jeśli można to tak określić :). Domek jest świetny, wiele czasu i energii włożył w to mój tata. Ogród z każdym rokiem jest piękniejszy. Otoczenie natomiast jest głośne, ciągły szum samochodów i przejeżdżających tirów, do tej pory nigdy nie mieszkałam w tak głośnym miejscu, choć i to jest lepsze od ciągłego słuchania telewizora zza ściany. Wszystko ma swoje plusy i minusy, ważne, żeby robić swoje i iść do przodu, szukać rozwiązań i pozytywnych aspektów.